|
Cześć.
W minioną noc z soboty na niedzielę mój skuter się zbuntował i stwierdził, że jak wozi moją dupę codziennie to on też chce chwilę relaksu i odmówił posłuszeństwa. Pchałem go około godziny 1:40 w nocy do domu (~ 10 km).
Zaczęło się od tego, że w sobotę o godzinie 19:00 wyjechałem do mojej wybranki na ślub, bo się nudziła i prosiła, żebym przyjechał ( ~45km ). Bez chwili zastanowienia ruszyłem w drogę zahaczając o pobliską stację paliw. Po zatankowaniu ruszyłem w drogę. Przejechałem jakieś 40 km po czym skuter zaczął świrować. W pewnym momencie strzelił z tłumika i zaczął zwalniać. Przestraszony zjechałem na pobocze. Zgasiłem światła i o dziwo skuter zaczął chodzić normalnie. Zapaliłem ponownie światła i skuter od razu zaczął zdychać. Nie przemyślałem kolejnego ruchu i zgasiłem silnik. Nie dało się już go uruchomić. Kopkę miałem źle złożoną po ściągnięciu blokady (czyt. nie odbija z powrotem), więc korzystając z tego, że znajdowałem się w jakiejś małej wiosce, zaczepiłem przypadkowego przechodnia i poprosiłem o klucz nasadkowy w celu ściągnięcia osłony wariatora i sprzęgła i naprawieniu kopki. Okazało się, że wujek tego faceta jest mechanikiem, więc zaprowadziłem skuter do jego domu. Facet kazał mi ściągnąć kanapę, żeby miał lepszy dostęp do kabli znajdujących się pod nim. Po ściągnięciu koleś pokazał mi kostkę z dwoma kabelkami ( żółtym i różowym ). Ten żółty był wyrwany z kostki i lekko przypalony ( skleił się "gumami" z różowym ). Nie chcąc wpychać tego kabelka do tej kostki, mężczyzna ten uciął spaloną część przewodu i podłączył go z tym samym kablem, który znajdował się z drugiej strony kostki ( przeciął "gumkę" i splótł je ze sobą ). Odpaliliśmy skuter od kabli. Stwierdziłem, że upewnię się czy wszystko jest ok i zrobię małą rundkę po wiosce. Nie zdążyłem przejechać 100 metrów. Skuter znowu zaczął gasnąć. Podłączyliśmy akumulator do prostownika na pół godziny. Po tym czasie podziękowałem Panu za pomoc i ruszyłem w dalszą drogę. Było około godziny 22:30 jak ruszyłem dalej. Dojechałem na ślub. Wszystko ładnie pięknie. Około godziny 1:00 ruszyłem w drogę powrotną do domu. Przejechałem 35 km i skuter znowu zaczął gasnąć. Zgasiłem światła i tak jakoś jechałem 5 km. Najpierw na światłach postojowych, bo przy nich nie gasł, ale później już nawet przy nich padał, więc jechałem bez świateł. Trzymałem się środka drogi, żeby widzieć białe linie. Po pewnym czasie padł całkowicie. Dopchałem go do domu o godzinie 3:00. Po przebudzeniu podłączyłem ako do prostownika. Wskaźnik pokazywał ładowanie na poziomie 10A. Po około 3 godzinach chciałem uruchomić skuter. Podłączyłem akumulator z tym, że zgubiłem gdzieś nakrętkę od śruby i + nie trzymał do końca. Odpaliłem skuter i w pewnym momencie akumulator się odłączył, a skuter zgasł. Zdziwiło mnie to bardzo, bo chyba bez akumulatora powinien chodzić. Dojechałem nim do taty i stoi tak w garażu.
Chodzi tu na pewno o ładowanie, bo skuter działa tylko z akumulatorem. Co mam sprawdzić i jak ?
Od czego był ten żółty kabelek i czy może być podłączony w taki "sposób" ?
Bardzo liczę na waszą pomoc !
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
P.S.
Przy okazji macie małą historyjkę do przeczytania ^^
_________________
Kymco Agility RS 50 Rajder ^^
|
Siudzix
