Szanowni Państwo. Przed Wami opis mojej ostatniej wyprawy, zapraszam do lektury i komentowania
Bohaterów jest dwoje, ja i Yamaha YP-125 (Majka) rocznik 1998, zakupiona pod koniec listopada zeszłego roku z przebiegiem na liczniku ledwo 29000km.
- Może wycieczka sentymentalna? - zapytała Majka w zeszłym tygodniu.
- Sentymentalna względem czego? - zdziwiony zapytałem.
- Pamiętasz jak trzy lata temu chciałeś zrobić w jeden dzień 500km na Peugecie Zenithcie 50?
- Ano tak, ale to tragicznie się skończyło... - odparłem.
- E tam, masz teraz mnie, mam jeszcze orginalny napęd w świetnym stanie, na liczniku ledwo czterdzieści tysięcy. - odpowiedziała Majka.
Nie mogłem odmówić, bardzo brakowało mi takiego wyjazdu. Postanowiłem pójść w ślad nieudanej wycieczki, dodać sto kilometrów i ulepić taką trasę (przed wyjazdem wyglądało to trochę inaczej, wklejam trasę, którą faktycznie zrobiłem).
Plan wycieczki objął około 600km trasy głównie górzystej, z masą serpentyn, zjazdów i podjazdów, czyli tego co niedzielny kierowca nie znosi. Wyjazd zaplanowałem na niedzielę czwartego października. Jak widać na mapie start z Trzebnicy, następnie kierunek Ząbkowice Śląskie, Złoty Stok, Lądek Zdrój, Czarna Góra, Bystrzyca Kłodzka, Spalona, Zieleniec, Kudowa Zdrój, skrót przez Czechy (Broumov i Mezimesti), dalej przez Mieroszów, na Krzeszów do Kamiennej Góry. Kierunek Kowary, następnie przez Piechowice na Szklarską Porębę i do Świeradowa Zdroju. W trasie na Zgorzelec skrót przez czeski Frydlant i wjazd do niemieckiego Goerlitz. No i powrót do domu nudna trasą 94, przez Bolesławiec, Legnicę, Lubiąż i Oborniki śląskie.
Zatem opowieść czas zacząć.
Sobota, 3 października: mycie Majki, w sumie tyle, bo codziennie jeżdżę z nią ponad 60km i sprzęt musi być w dobrej kondycji. Jednakże wiem, że mam tylną oponę do wymiany, siedzi w niej gwóźdź i powoli ucieka z niej powietrze. Wieczorem przygotowuję i znoszę "zestaw deszczowy", czyli kombinezon, osłony na rękawice i buty.
Niedziela, 4 października, stan licznika to
39635,1km. Wyjeżdżam około 5:15, przed chwilą kropił lekki deszcz, który na szczęście na trasie nie zagościł.
Kierunek Wrocław, postanawiam nie wbijać na autostrady i jeśli się da omijać drogi krajowe, jazda ma mi sprawiać przyjemność. Przejeżdżam przez Wrocław, teraz krajowa 8 i kierunek Ząbkowice śląskie. Non stop na ogonie mi siedzi jakaś szalona lora, 80-100km/h i ciągle za mną, Majka się nie daje i Łagiewnikach wpadamy w studzienkę sporo poniżej poziomu drogi, tak, że otwiera się przedni schowek i wylatuje z niego klamra na tarczę. Dodam, ze jadę w zimowych rękawicach z dodatkowymi długimi rękawiczkami bawełnianymi. W Ząbkowicach już trasa spokojna. Zatrzymuję się na rynku jak przed trzema laty:
Powoli świta, już zaczyna się teren górzysty, widoki są...
Wjeżdżam do Złotego Stoku, identycznie jak 3 lata temu:
Teraz kierunek na Lądek Zdrój i niesamowicie kręta droga, coś ponad 10km wjazdów, zjazdów, zakręty lekkie, pod górkę, z górki, ruch absolutnie zerowy, tylko ja. Uśmiech z twarzy się schodzi, non stop trzeba przechylać maszynę, widoki nie do opisania. Nawierzchnia na początku i na końcu trasy idealna, w środku jeden wielki rozpi...el, ale da się przejechać.
Przypadkowo zmieniam (na korzyść widoków) trasę i wjeżdżam w Czarną Górę, wiadomo, kurort narciarski, teraz są tam pustki, ale niedługo się zacznie najazd turystów.
No i gmina wita:
Przejeżdżam przez Bystrzycę Kłodzką i kieruję się na Przełęcz Spalona. Cały czas pod górkę, droga bardzo kręta i tragicznie utrzymana, już na samym szczycie przy Schronisku Jagodna:
Trzy lata temu drogę mi zagrodziły zwierzaki, teraz nie było problemu, bo były w swojej zagrodzie:
Zjeżdżam z Jagodnej, kierunek Zieleniec. Droga jest idealna, ledwo co położona, tylko po bokach jest usypana tłuczniem, który rozsypuje się po całej jezdni. Jazda jak po koralikach, trzeba zwiększyć ostrożność.
Pogoda jest piękna, świeci słońce, ale dotychczas na trasie nie widać oznak kolorowej jesieni, lasy nadal są zielone, tylko drzewa koło drogi zmieniają ubarwienie.
Teraz się ciągle jedzie na pasie przy granicy z Czechami:
Wjeżdżam do Zieleńca, zatrzymuję się tam gdzie trzy lata temu:
I w tym miejscu podobieństwa wypraw się kończy, bo poprzedni wypad zakończył się w tym miejscu. Zieleniec jest najwyżej położoną miejscowością w Sudetach.
Na wyjeździe z Zieleńca nie sposób nie zatrzymać się na tarasie widokowym:
Kieruję się na Kudowę Zdrój najbardziej bajecznym odcinkiem krajowej ósemki (jedzie się elegancką drogą pomiędzy skałami, urwiskami). Kudowa jak zawsze zabita turystami, robię zdjęcie w najbardziej znanym miejscu tego miasta:
Teraz kierunek na "Drogę Stu Zakrętów", fenomenalna trasa, ruch nawet spory, bo to kierunek na polskie Skalne Miasto i Szczeliniec Wielki. Widoki są nie z tej ziemi, od pochylania maszyny może zakręcić się w głowie, non stop lewo, prawo, górka, dół. Robię tylko jedno zdjęcie przy zamkniętym wjeździe do kopalni piaskowca:
Wśród niesamowitej scenerii kieruję się na przejście graniczne w Tłumaczowie i przez czeski kraj robię skrót, aby wyjechać w polskim Golińsku.
W Brumovie w oczy rzuca się ta budowla:
Podjeżdżam bliżej, okazuje się, że to ogromny klasztor, poraża swoim ogromem:
Przy okazji przejazdu przez Czechy odwiedzamy czeski Penny Market celem zakupu lentilek i czekolady Studenckiej. Niestety wybór jest nijaki, nie ma tych słodkości, za to znalazłem coś ciekawszego (dla niektórych):
8,9kc+3kc kaucji.
Lecę do granicy, w Mieroszowie zatrzymuję się na rzut okiem na mapę po czym zatrzymuje się obok mnie Fabia na czeskich numerach i kierowca-kobieta pyta się mnie w swoim narzeczu jak dojechać do Brumova, wyjaśniłem co i jak. Zaczynam trasę na Kamienną Górę, przejeżdżam przez Krzeszów, tamtejsze sanktuarium też poraża wielkością, ale nie zatrzymuję się, robi się coraz cieplej, wkrótce rozpinam wentylację odzieży i zmieniam rękawice na letnie. Docieram do Kamiennej Góry.
Kieruję się na Kowary, z żalem nie zbaczam z trasy na przepiękną przełęcz Okraj. Za Kowarami zaczyna się iście bajkowy krajobraz, już widać jesień, jest bardzo kolorowo, przykładowe widoki:
Docieram przez Piechowice do krajowej 3 w drodze do Szklarskiej Poręby. Ruch spory, w obie strony, przedemną jadą trzy maszyny z poznańskiego, trasa kręta, ale powolna, bo auta spowalniają strasznie tamtejszy ruch. Szklarska zapchana ludźmi, ja wpadam na niesamowitą trasę na Świeradów Zdrój. Mijam Zakręt śmierci na sporym pochyleniu, przy okazji licznik przekracza 40000km, zatrzymuję się w Świeradowie i....
...gdzie jest korek?? Musiałem go nie zablokować przy ostatnim tankowaniu i wypadł sobie. Tymczasowo zakrywam wlew siatką po bułkach (orginalny korek już zamówiony). Za to spalanie zadowalające: 2,85, nie ma co narzekać.
Stan licznika 40008,15km.
Kieruję się na Zgorzelec, ale przez Czechy. Jadę na czeski Frydlant. W miejscowości Pertoltice jestem świadkiem pewnego wydarzenia. Jadę kilka kilometrów za czeskim motorkiem 2t. Stajemy na światłach za osobówką, bo jest mijanka ze względu na remont skrzyżowania. Ciągle świeci się czerwone, motorek nie wytrzymuje czekania i przejeżdża, ja twardo stoję. Nagle koguty i pogoń za tamtym motorem. Akurat policja stała jako drugi samochód za mną i zauważyli, że ktoś nagiął przepis.
Wjeżdżam do Zgorzelca, przez most odwiedzam niemieckie Goerlitz:
Pojeździłem sobie po mieście:
Na ulicach jest masa ludzi, trzeba dodać, że niedziela w tym kraju jest dniem wolnym od pracy.
Wracam do Zgorzelca, coś głód mnie złapał, w sklepie na B kupuję "zestaw podróżnika":
Teraz powrót do domu trasą 94. Jest to najbardziej nudny etap podróży. Płasko, nudno, cały czas prosto przed siebie. Około 19:20 docieramy do Trzebnicy:
Stan licznika:
40242,6km, czyli przejechane
607,5km.
Podsumowując: jest to mój rekord w długości trasy, Majka dała radę, nie grzała się, nie muliła, spalanie poniżej trzech litrów na sto kilometrów. Etap górski to wycieczka właściwa, od Zgorzelca zaczął się nudny, jak wspomniałem powrót. Nie dodałem, że kilkanaście razy musiałem przecierać szybkę kasku. Oprócz uszu (długogodzinny nacisk kasku) i bólu nadgarstków to nic mnie nie boli. Mam już pomysł na następny wypad, na pewno będzie więcej Czech, bo mają niesamowite górskie trasy. No i tempomat w formie łyżki na manetkę też będzie.
- Odpaliłam od strzała. - rzekła dziś Majka.
- Tak, ale coś Ci kapie. - zauważyłem.
- Jakbyś przy wymianie termostatu w czwartek dokręcił odpowietrznik jego obudowy to by było sucho. - skwitowała Majka.
- No już, już. - dokręcone.h