Witam,
mam następujący problem. Sytuacja występuję bardzo nieregularnie. Zdarza się, że skuter jeździ bez zająknięcia przez kilka tygodni i wszystko jest ok. Generalnie nie mam żadnych zastrzeżeń, pali ok, nie kopci. Jednakże co jakiś czas skuter po ruszeniu i przejechaniu kilkuset metrów gaśnie i nie można go już odpalić. Sytuacje miały miejsce zarówno po tym jak stał kilka dni jak i po tym jak jeździłem i zgasiłem skuter na kilka minut. Dokładnie wygląda to tak. Odpalam, chodzi wszystko bez zarzutu. Obroty ok, stałe. Ruszam i nic nie wskazuje na to, że coś jest nie tak. Te kilkaset metrów jedzie bez zarzutu. Nic nie szarpie, nie dusi się. I nagle czuję, że stracił moc. Nie gaśnie od razu. Silnik pracuje, lampki się świecą ale gdy ruszam manetką to nie reaguje. Dodanie gazu nic nie daje - ani delikatne ani mocne. Nie reaguje na manetkę wcale. Spadają obroty i jak tylko skuter staje to gaśnie silnik i skuter jest martwy. Nie odpala ani z nogi ani ze startera. Czasami gdy kilka minut postoi i próbuję uruchomić z kopa to po kliku głuchych razach nagle załapie i potem jadę dalej całe kilometry bez problemu, jakby nic się nie stało. Zwykle jednak nie daje się skutera odpalić. I tak może nie odpalać nawet dwa tygodnie. Przychodzę tam gdzie go porzucam. Próbuję z kopa i startera. Nic się nie dzieje. Aż nagle odpala za pierwszym razem i znowu jeździ kilka tygodni bez problemu.
Dodam jeszcze, że dzieje się to zawsze po odpaleniu i przejechanych kilkuset metrach. Nigdy nie było tak, że nagle stracił moc w trasie po kilku kilometrach. Wydaje się, że te pierwsze chwile są kluczowe. Jak to przejedzie to ok.
Taka historia. Nie mam totalnie na to pomysłu. Proszę o pomoc albo numer tel do szamana ;)
Z góry dzięki za podpowiedzi, pozdrawiam, Maciej
|