W tym temacie opiszę...
- Opiszemy!!! - wtrąciła Majka.
- W tym temacie opiszemy ostatnią naszą wycieczkę. Postanowił... postanowiliśmy..
- Dobrze, kontynuuj królu. - znów się wtrąciła.
- Postanowiliśmy odwiedzić wszystkie miejsca w którym śmigałem na desce śnieżnej (snowboardzie). Miejsc jest kilka, w Polsce i w Czechach.
Dzień przed wyjazdem mycie:
Wyjazd 1 października 2016, około godziny piątej nad ranem. Na liczniku
51625,1km.
Podróż zaczynamy po raz ostatni (na szczęście) w Trzebnicy, kierujemy się na Lubawkę, aby dotrzeć do czeskiego Zaclerza, w którym stawiałem "drugie kroki" na desce.
Jest ciemno, jedzie się bardzo nieprzyjemnie, ruch nawet spory, ale głównie osobowy. W Lubawce zalewam paliwa i piękne słońce z mgłą witają nas przed przejściem granicznym.
Wjeżdżając do Czech droga jest mokra, przejeżdżam obok patrolu policji, który stał i ogarniał skodę która wylądowała na dachu w rowie. Docieramy do Zaclerza:
W Zaclerzu uczyłem się jeździć pierwszy raz z wyciągiem na kilofie. Nie było łatwo, szczególnie na samym dole, bardzo stromym podjeździe, gdzie kilof wyrzucał mnie jak z katapulty. Ale ogólnie miejsce bardzo przyjemne do jazdy.
Po krótkim odpoczynku jedziemy do Pecu pod Śnieżką. Jest to niesamowite miejsce, z masą wyciągów, pensjonatów na stoku, jest naprawdę gdzie pojeździć, mając ciągle Śnieżkę w zasięgu wzroku.
W tle widać wspomniane budowle na stokach:
Ruch na czeskich drogach naprawdę niewielki, zatem przy akompaniamencie słońca lecimy do Jańskich Łaźni.
To miejsce wygląda dziwnie w nie zimowej aurze, jest masa turystów zza zachodniej granicy, plecaczki, kilki i tak sobie jadą w górki.
Jańskie to punkt obowiązkowy dla każdego miłośnika śniegu. Masa tras, szybka gondola, bary na stoku.
Stojąc na parkingu...
...odkrywam, że rozpuściła mi się dodatkowa uszczelka korka paliwa. Usuwam jej zwłoki i jedziemy dalej. Teraz do Szklarskiej Poręby. Po drodze w mieście Vrchlabi zatrzymuję się okolicznym markjecie:
Po tych skromnych zakupach jedziemy absolutnie bajkową czeską drogą numer 14. Asfalt równiutki, sceneria w otoczeniu drzew, skał i strumyków, wszystko przyprawione w masę zakrętów, z pokonaniem których nie mamy żadnych problemów. Trzeba będzie częściej odwiedzać tą drogę.
W Harrahowie jest jak zawsze pełno ludu zza zachodniej granicy, w sumie oprócz skoczni nie ma tu nic ciekawego.
- A to coś przelatującego nad skoczniami? - zapytała Majka.
A tu tego czegoś nie ma:
Wjeżdżamy do Polski. Trasa nosi nazwę "czeskiej szosy". Masa zakrętów, asfalt w miarę dobry, jedzie się super.
No i jesteśmy w Szklarskiej Porębie, miejscu gdzie nauczyłem się sam jeździć na desce.
Szklarska w porównaniu z takim czeskiem Pecem wypada naprawdę blado. Potencjał myślę tego miejsca jest ogromny, ale blokowany przez "zielonych" którzy z uporem maniaka "troszczą" się o suche kilkuty na Szrenicy. Pamiętam jak z wielkim trudem wybudowano wyciąg "Karkonosz Express". Ale bądź co bądź, jak jest śnieg to miejsce to pęka w szwach, szkoda tylko, że ostatnimi laty jest z tym problem. A jeszcze na szczęście pamiętam czasy, kiedy na dolnym wyciągu było -17, o górze nie wspominając, gdzie było jeszcze zimniej. W kurtce czekolada i zmarznięta na kość kola
Zostały nam jeszcze dwa miejsca do odwiedzenia, w tym miejsce gdzie rozpocząłem swoją przygodę z deską.
W Szklarskiej czuję, że coś mi się w brzuchu kotłuje, postanawiam wytrzymać i jechać przed siebie.
Mijamy piękny zbiornik Sosnówka:
I piękna panorama:
Kilka zdjęć z trasy:
Nawigacja wyrzuca nas trasą na Chełmsko Śląskie, ja czuję coraz większe kotłowanie w brzuchu, które się niestety nasiliło po takich widokach:
Niech lepiej panorama odda ten niesamowity, obłędny widok:
Robimy skrót przez Czechy, przez Broumov, aby wyskoczyć przez Tłumaczów na "Drogę 100 zakrętów".
Zatrzymujemy się w Czechach na przystanku, przy okazji podrawiają nas Czesi "Ahojjjj!!!".
W Polsce piękna panorama na piękne Góry Stołowe:
W Kudowie Zdrój robię zdjęcie w identycznym miejscu, gdzie byłem rok wcześniej.
Zajeżdżam na stację paliw, z nadzieją, że mają toalety, oczywiście brak, brzuch coraz bardziej ciśnie... ale jedziemy dalej, do Zieleńca, pięknym odcinkiem krajowej 8.
W Zieleńcu trochę jeździłem, teraz zauważyłem, że nie ma starego wyciągu na kilofie, jest za to gondola, a stok przecięgnięto nad drogą, znacznie go wydłużając.
Teraz jedziemy w ostatnie miejsce naszej wycieczki. Do Spalonej, w której wszystko się zaczęło. Droga jest fantastyczna, jedzie się na styku z Czechami.
Wreszcie, a raczej nareszcie docieramy do Spalonej. Zatrzymuję się przy schronisku, w największym na świecie spokoju chowam kask i rękawice, wydłużonym, acz stonowanym krokiem udaję się do schroniska. Po przekroczeniu progu skręcam w lewo, sprawdzam czy jest mydło w dozowniku (na szczęście było) i przystępuję do ataku ;)
- Coś lekki jesteś i długo cię nie było. - rzuciła Majka.
Kilka zdjęć stoku:
Wracamy do domu. Pod wieczór na liczniku
52279,45km. Przejechane
654,35km.
Cała trasa wyglądała tak:
W wszystko zaczęło się od tej kartki:
Wystąpili:
Yamaha Majesty Yp-125, 1998.
Nibiru, 1983.